poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 18.

Wychodząc z domu, usiadłam na ostatnim schodku prowadzącym pod drzwi. Jedna z walizek zleciała po stopniach na chodnik, ale nie przejęłam się tym za bardzo. Miałam ochotę coś porządnie rozpierdolić i to dosłownie, więc niech lepiej Bieber nie pokazuje mi się teraz na oczy...
 Przycisnęłam kolana do klatki piersiowej, opierając na nich brodę. Obserwowałam samochody przejeżdżające niedaleko, a mój oddech był nierówny. Może i  nie wiem za dużo o przebiegu ciąży i o wszystkim co z nią związane, ale wiem, że stres nie służy dziecku, więc próbowałam jak najszybciej się uspokoić. 
Wiem, pewnie uważasz, że przesadziłam, ale wiesz co? To ja mało co nie umarłam, widząc go w takim stanie, kiedy leżał w szpitalu. To ja nie spałam każdej nocy, kiedy on był w śpiączce. Nie miał prawa powiedzieć mi tego gówna, kiedy byłam z nim 24/24, nawet jeśli był to tylko żart.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a za chwilę buty Justina wbiły mi się boleśnie w tyłek. Dobrze, że lekko odskoczył, bo i bym pewnie oberwała kolanem w głowę.
-Kurwa, chcesz mnie zabić?- krzyknęłam, masując obolałe miejsce.
Westchnął głośno i usiadł koło mnie, przysuwając się jak najbliżej.
-Jezu, już myślałem, że sobie gdzieś poszłaś..ja, ja.. ja przepraszam, po prostu zapominam się czasem zamknąć. Wiesz, że to był tylko zwykły żart Skarbie, nawet nie pomyślałem o tym na serio- uśmiechnął się lekko, odnajdując moją dłoń.
-Mówiłam ci już coś. Masz mnie nie dotykać- splunęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
-Niech ci będzie, już nic nie robię..- podniósł ręce w geście obronnym i przyłapałam go jak przewraca oczami.
-Wiesz co? Myślę, że powinieneś popracować nad swoimi żartami, bo są beznadziejne. Ten żart jakoś nie za bardzo mnie rozśmieszył.
-Tak, masz racje.
-Gorszego gówna nie mogłeś wymyślić. Nie wiesz jak się czułam, gdy usłyszałam, że możesz nie przeżyć, więc się zamknij następnym razem. Jesteś strasznym dupkiem, Justin.
-Masz racje. Jestem dupkiem.
-Mogłeś pomyś...Chwila co ty właśnie powiedziałeś?- zmarszczyłam brwi, patrząc na niego uważnie.
-Że masz racje- wzruszył obojętnie ramionami, szturchając butem małego kamyczka.
Zmarszczyłam brwi jeszcze mocniej, o ile to możliwe. Przepraszam, z kim ja właśnie rozmawiam? Bo jestem pewna, że ten Justin Bieber, którego znam, nigdy nie ustępuje.
-Co ci jest? Czemu mi przytakujesz?- zapytałam podirytowana.
Uniósł wysoko brwi. Był mocno zaskoczony, ale i zdenerwowany- Co mi jest? Co mi, kurwa, jest? To ty mi powiedz co się z tobą dzieje, Miley. Chodzisz nadąsana, czepiasz się o chuj wie co, przez twoje humorki mam ochotę ci porządnie przypierdolić, serio. Jaki ty masz problem?- przeczesał dłonią włosy i szarpnął brutalnie za ich końce. Coś co zwykle robi, gdy jest wkurwiony.
-Zamknij się, bo nic nie wiesz..-krzyknęłam, a w kącikach moich oczy pojawiła się słona substancja. Miałam ochotę mu to wykrzyczeć twarz. To, że tym problemem jest ciąża.
Parsknął śmiechem- Skoro nic nie wiem, to może mnie łaskawie oświecisz, co ty na to?
Wzięłam głęboki oddech, a następnie przełknęłam głośno ślinę, gdyż miałam wrażenie, że zaraz  się uduszę, przez gulę, która powstała w moim gardle.
-Jestem w...
Przymknęłam oczy, a serce zaczęło mi niemiłosiernie bić. Miley weź się w garść, dasz radę.
Wdech i wydech.
Powiedzieć mu?
Tak.
Nie.
Tak.
Nie wiem.
Kurwa.
Czułam intensywny wzrok Justina na sobie, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.
-Jestem w.. w... W czasie okresu. Mam okres- westchnęłam zrezygnowana. Brawo Miley, brawo. Właśnie zgarnęłaś nagrodę dla największej idiotki na tej jebanej planecie. Bo co tam ciąża? Pf, to co, że on jest ojcem. Okłamuj go dalej. Pf, ciąża? Przecież to nic...
-Co?- wyrwało mu się piskliwym głosikiem. Wyglądał jakby zaraz miał się udusić śmiechem, a jego twarz szybko przybrała różne odcienie czerwonego.
-Dobrze słyszałeś i przestań się ze mnie śmiać głupku- złożyłam dłoń w pięść i uderzyłam go w bicepsa. Oczywiście musiałam mu posłać wymuszony uśmiech, co z trudem mi wyszło.
Śmiał się jeszcze, kiedy nagle rozszerzył szeroko oczy i stanął w bezruchu, nawet nie mrugając.
-Więc z bzykanka na zgodę nici?- zrobił smutną minkę i powiedział to całkiem poważnie. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam głośnym śmiechem, a kobieta, która właśnie szła chodnikiem, odwróciła zaciekawiona głowę w moją stronę.
-Jesteś niemożliwy głupi głupku- przytuliłam się do niego, całując jego klatkę piersiową. Był ubrany, ale jakoś mi to nie przeszkadzało.- Myślę, że buziak powinien wystarczyć.
-Jeżeli się postarasz...- wzruszył ramionami.
-Aha? Moje buziaki są najlepsze?- klepnęłam go z otwartej ręki w pierś.
-To mi pokaż, bo nie uwierzę.- zaśmiał się, a po moim policzku przeszły przyjemne wibracje. Odkleiłam się od jego klatki piersiowej. Przerzuciłam zwinnie nogę przez jego tułów, tak, że teraz siedziałam na nim okrakiem. Złapałam dłońmi jego policzki, składając delikatnie pocałunki na jego ustach. Powoli zaczął się niecierpliwić, gdyż ścisnął brutalnie moje pośladki, a jego język próbował znaleźć chociażby najmniejszą szparkę między moimi wargami, aby się dostać do środka.
-Tak cholernie niecierpliwy- przygryzłam jego dolną wargę zębami, uśmiechając się przy tym.
-Tak cholernie gorąca- mruknął uwodzicielskim tonem, nie minęła chwila a przebił się językiem przez moje zęby, rozpaczliwie szukając mojego.
Postanowiłam się nieco z nim podroczyć, gryząc go w język i uciekając moim.
-Miley..-jęknął z dużą desperacją w głosie, na co cicho się zaśmiałam. Teraz nasze języki się idealnie oplotły, masując się nawzajem. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a mi zaczęło brakować powietrza w płucach. Dłoń chłopaka powędrowała pod moją bluzkę, gdzie delikatnie podszczypywał mi skórę. Oderwałam niechętnie usta od jego, bo jeszcze chwila, a bym się udusiła, przysięgam. Zawieszając ręce na szyi chłopaka, oparłam czoło o jego. Uśmiechnął się, co odwzajemniłam. Między nami nastała przyjemna cisza. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie...
-Fu, ale mnie obśliniłaś- podniósł dłoń, wycierając okolice swojej buzi.
I bum... Idiota Bieber się melduje proszę państwa.
-Nienawidzę cię. Tylko ty możesz zepsuć, głupim tekstem, tak piękną chwilę- zaśmiałam się głośno, kładąc rękę z charakterystycznym plaskiem na jego twarzy i odsuwając ją od mojej.
-Na słowa "nienawidzę cię" od razu zapala mi się światełko w głowie z napisem "kocha cię"- puścił zalotne oczko, uśmiechając się głupio.
-A tak w ogóle to jak udało ci się tak szybko spakować?- kiwnął brodą na walizki.
-Wszystko już było spakowane- wzruszyłam ramionami, ciągnąc palcami za najkrótsze włoski jego fryzury, a mianowicie tych, które miał na linii "szyja-głowa".
-Ale jak to?- zmarszczył zdezorientowany brwi.
-Normalnie. Jak wyszedłeś bez żadnych wyjaśnień, spakowałam się i miałam wrócić do Nowego Jorku.
-Więc, chciałaś mnie zostawić?
-Chyba- kiwnęłam niepewnie głową.
-I tak byś tego nie zrobiła- pewny siebie uśmiech zagościł na jego idealnej twarzy.
-Czemu?- zmarszczyłam nos, patrząc prosto w jego oczy.
Błyszczały i zmieniały co róż  swoją barwę w świetle dziennym.
-Jestem za bardzo seksowny- cmoknął znacząco, przybierając jakąś dziwną minę. Chyba chciał wyglądać jak gangsterocwaniaczek, ale wyszło na głupka.
Zaśmiałam się cicho.- Przestań. Byłam naprawdę wkurwiona i załamana. Miałam ochotę wepchnąć ci rękę w gardło i wyciągnąć, na żywca, wszystkie flaki z twojego pięknego brzuszka skurwysynku- celowo uśmiechnęłam się słodko.
-Ała- posłał mi krzywy uśmiech.
-A no właśnie..Wracając do tego dnia. Co ci, kurwa, strzeliło do tego chorego łba? Przecież mogłeś umrzeć.
-Nic, po prostu odpłaciłem się. Byłem winny kumplowi przysługę, więc i to zrobiłem- wzruszył ramionami jakby nigdy nic.
-Przysługę?- krzyknęłam nie wierząc własnym uszom- Justin, omal nie umarłeś, rozumiesz?
-Przecież tu jestem. Nie przejmuj się tym.
-Ale...
-Nie, Miley.
-Ale...- tym razem przycisnął do moich ust, abym przestała gadać.
-Nigdy więcej tego nie rób, bo odgryzę ci rękę- uniosłam palec w górę i uwolniłam usta, posyłając mu złowrogie spojrzenie.
-Sorry musiałem- posłał mi przepraszającym uśmiech- A, i Miley.. Pamiętasz o tym zaproszeniu na ślub?
-No jasne.
-A pamiętasz, że to już pojutrze?- otworzyłam usta w kompletnym szoku. Trzasnęłam się z otwartej ręki w czoło, gdyż całkowicie o tym zapomniałam.
-Jezu- wymamrotałam, pospiesznie z niego schodząc. Poprawiłam grzywkę, zaczesując ją do góry. To już pojutrze a ja nic nie mam, kurwa!
-Uspokój się- śmiejąc się, poprawił nieco swoją pozycję, bo pewnie rana po operacji przypomniała mu o sobie.
-Jak ja mam się uspokoić, kiedy ślub jest pojutrze, a ja nic nie mam?- przycisnęłam pięść do ust, przygryzając skórę na palcu serdecznym.
-Dlaczego mi o tym nie przypomniałeś głupku?
-Przepraszam, że ten głupek- zrobił uszy zajączka w powietrzu- Był w śpiączce- jęknął poirytowany, wyrzucając ręce przed siebie.
Ach no tak, ma racje. Spojrzałam na niego, a moje oczy od razu wylądowały na jego brzuchu.
-Krwawisz- pisnęłam, przykładając dłoń do ust w szoku. Na jego białym podkoszulku widniała wielka bordowo-czarna plama.
-Kurwa- westchnął, przewracając teatralnie oczami.
-Chodź musimy coś z tym zrobić- uśmiechnęłam się zachęcająco, wyciągając w jego stronę dłoń. Kiwnął głową na znak, że mam racje i splótł nasze palce razem, wstając. Odwróciłam się na chwilę, badając jego twarz. No co? Nie chcę, żeby mi tu zemdlał czy coś...no dobra, to ja właśnie miałam nogi jak z galarety, ale okej.
-Nawet nie warz mi się tego ruszać!- warknęłam, gdy zauważyłam, że ręka Biebera już spokojnie wędrowała w stronę zakrwawionej koszulki.
-Dobrze mamusiu- zaśmiał się, klepiąc mnie w pośladek.
Nie puściłam jego dłoni, kiedy szliśmy na górę, do sypialni.
Hm, tak popatrzeć na to z boku, to stwierdziłam, że w ogóle nie trzymamy się za ręce. Co mnie śmieszy i to bardzo, bo w końcu to przyjemne i jest o milion razy cieplej w rączkę, a my tego nie robimy.
Tak, jestem jedną z tych osób co nawet przy 40 stopniach Celsjusza mają zimne dłonie. Już nie raz ktoś dokuczał mi z tego powodu.Ktoś? Czytaj Justin, Skarbie. Ale hej! Jak to się mówiło? Zimne ręce, dobra w łóżku. O tak.
Wypuściłam, rozbawiona, powietrze nosem.
-Co?- uśmiechnął się szeroko Justin, widząc moją rozbawioną twarz.
-Nic.- wzruszyłam ramionami, dalej uśmiechając się jak psychopatka.
-Kładź się i ściągnij to- kiwnęłam brodą na ubrudzony krwią materiał. Rozglądając się po pomieszczeniu, starałam sobie przypomnieć gdzie ostatnio widziałam apteczkę.
-Kochanie, jeżeli chcesz poślinić się na widok mojego kaloryfera, wystarczy poprosić. Nie musisz zabawiać się w pielęgniarkę.- puścił oczko w moją stronę, z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Przeciągnął koszulkę przez głowę, zostając bez niczego. No oprócz złotego łańcuszka, który luźno zwisał z jego szyi.
Siadając okrakiem na jego krocze, kiedy leżał już na łóżku, szarpnęłam mocno za zakrwawiony bandaż. Justin skrzywił się lekko i jęknął z bólu.
-Coś mówiłeś Bieber?- uśmiechnęłam się przesadnie słodko, co było specjalnie.
-Ja? Chyba ci się coś przesłyszało Jones- mruknął, zwilżając dolną wargę językiem. Uwielbiam jak to robi, to strasznie słodkie i śmieszne, bo robi to prawie po każdym wypowiedzianym słowie.
Oparł rękę o czoło, uważnie przyglądając się moim ruchom.
-Tak myślałam-pokazałam mu język, a za chwilę wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Ałć, au uważaj trochę- zmarszczył brwi.
-Robię to pierwszy raz, więc jak stracisz wątrobę, żołądek czy inne gówno to sorry- uśmiechnęłam się i przygryzłam niewinnie dolną wargę.
-Cokolwiek. Tylko szybko- przewrócił oczami, chrząkając.
Kiedy rana ujrzała światło dzienne, spsikałam ją jakimś bezbarwnym płynem, który przepisał mu lekarz. Oczywiście pan Justin musiał cały czas jęczeć i się krzywić, cokolwiek bym nie zrobiła.
-Gotowe- schyliłam się, składając pocałunek na jego rozgrzanej piersi.
-Wow, jeszcze żyje. To chyba dobrze, nie?- zaśmiał się, trącając mnie palcem w biodro.
-Zamknij się. Powinieneś mi dziękować na kolanach, że uratowałam ci życie, a nie mi dokuczać- fuknęłam, składając duperele z powrotem do apteczki.
-Nie rób tego- jęknął, odchylając głowę lekko w tył.
-Nie robić czego?- zdezorientowana zmarszczyłam brwi tak, że teraz stanowiły jedną prostą linię. O chuj mu teraz chodzi, przepraszam?
-Nie wciskaj swojego kurewsko seksownego tyłka w moje diamenty, bo zaraz oszaleję.
Prychnęłam głośnym śmiechem- Diamenty? Serio, Justin?- zrobiłam dzióbek z ust, obserwując dokładnie jego reakcję- A więc mam nie robić tego, tak?- przesunęłam się lekko, ocierając o jego przyrodzenie, które nieco się uniosło- Ale wiesz Kochanie.. Muszę tu wszystko ładnie posprzątać i trudno mi będzie to robić, w ogóle się nie ruszając Pyszczku- uśmiechnęłam się jak typowa blondynka.
-Miley, nie drażnij mnie..- warknął seksownym tonem. Och, proszę państwa. Kocham ten głos!
-Niech Pan się uspokoi, Panie Bieber. Nie można się tak denerwować w pańskim stanie- cmoknęłam niezadowolona, przybierając minę i uśmiech słodkiej idiotki.
-Tak? Myślę, że powinna mi Pani pomóc, Pani Pielęgniarko- poprawił się lekko, zakładając ręke za głowę.
-Proponuje, hm...- udałam, że nad czymś intensywnie myślę, przykładając palec do ust. W jego oczach pojawiły się, już mi znane, iskierki podniecenia, a na twarzy piękny, szeroki uśmiech. Pochyliłam się lekko, szarpiąc się z jego paskiem od spodni. Nie wiem po co on go nosi, bo przecież i tak świeci gołym tyłkiem na lewo i prawo. Hm, myślę, że nie mam co narzekać, bo jego tyłek.. Cholera. Jest lepszy od mojego!
BUM.
Szuranie.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na Justina.
-Słyszałeś to?- rozejrzałam się niespokojnie po pomieszczeniu, zagryzając dolną wargę.
-Nic nie słyszałem- wzruszył ramionami- To pewnie coś za oknem.
-Pewnie tak. No nic.. Na czym to ja skoń...
BUM.
-Kurwa- syknął Justin, strącając mnie z siebie, gdy wstał

JUSTIN:

-Zostań tu, Miley- posłałem jej znaczące spojrzenie, bo wiem jakim wrzodem na dupie jest i jak uwielbia wtrącać wszędzie swój malutki nosek.
-Jezu, bądź ostrożny- usiadła po turecku na łóżku., uważnie przyglądając się moim poczynaniom. Jak to jakaś książka, czy chuj wie co, to będę mocno wkurwiony i przysięgam, że rozniosę cały dom, bo naprawdę miałem ochotę na język Miley na moim fiucie.
Lekkie światło z pokoju podało pod kątem prostym, na salon. Wyciągnąłem z szafki przy drzwiach mój naładowany pistolet, trzymając go prosto przed sobą. Pstryknąłem włącznik światła, wciąż stojąc na górze schodów, kiedy przed moimi  oczami pojawił się, potykający o stopień, Bruce.
-Co do kurwy nędzy tu robisz, Bruce?- splunąłem, a złość powoli rozchodziła się po moich żyłach. Niech wymyśli jakąś dobrą wymówkę, bo przysięgam, że wyceluję kulkę prosto w jego głowę. Opuściłem spluwę, wkładając ją do tylnej kieszeni moich opuszczanych w kroku jeansów.
Szarpnąłem za dwie końcówki paska, łącząc je ze sobą.
-Zluzuj majtki, Bieber. Gdyby nasza księżniczka odbierała telefon, nie byłoby mnie tu- zwęził oczy, świdrując mnie wzrokiem- Ale widzę, że miałeś coś ważniejszego na głowie- uśmiechnął się cwanie.
-Nie mam pierdolonych dziesięciu godzin, więc się streszczaj. Ja w przeciwieństwie do ciebie mam co robić, przystojniaku.
-Jack mnie przysłał. Dzisiaj jest wyścig, więc idziesz ze mną- zauważyłem, że zamiast patrzeć na mnie, ciągle zagląda mi za plecy.
-Miley, mówiłem ci coś...- westchnąłem, odwracając się w stronę "ukrywającej się" dziewczyny.
-Idę z tobą.- stwierdziła, zapinając moją szarą bluzę pod samą szyje. Wyglądała tak seksownie w krótkich szortach, w których jej nogi były nieziemsko długie, w mojej za dużej na nią bluzie i rozczochranych włosach jakby przed chwilą uprawiała seks.
Bruce wyminął mnie, podchodząc do Miley z wystawioną przed siebie dłonią.
-My się chyba jeszcze nie znamy. Cześć kochanie, jestem Bruce- uśmiechnął się szeroko. Przeniosłem wzrok na Miley, która stała z zniesmaczoną  miną. Oho, teraz się zacznie.
-Kochanie?- prychnęła- Tak możesz mówić do swoich dziwek- założyła ręce na piersi, patrząc na mnie- Idziemy?
Moja dziewczynka.
Kiwnąłem twierdząco głową, zanim przeciągnąłem przez głowę czarną bluzę, a na głowę czerwonego fullcapa. Na stopy włożyłem zwykłe, białe supry. Kiedy wróciłem Miley miała już na nogach swoje białe air force.
Wystawiłem dłoń w jej stronę, którą z chęcią złapała, obdarzając mnie pełnym ekscytacji spojrzeniem.
                                                                           ~.~
O kurwa.
Tak, tylko tyle udało mi się z siebie wydusić, kiedy przyjechaliśmy na miejsce, w którym byłam pierwszy raz. Wszędzie stały odpicowane, kolorowe, warte miliony samochody. Ludzi było w chuj dużo, a na każdym aucie mogłam dostrzec kilka dziewczyn, rozkładających nogi przed kolesiami. Jezu, nawet nie pytajcie.
Udałam odruch wymiotny, na co Justin się zaśmiał, całując mnie prosto w czoło. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, w powietrzu dało się wyczuć mieszankę dymu i alkoholu.
Każdy zaczął do nas podchodzić, wesoło witając się z Bieberem. Szłam za nim krok w krok, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się z pytającym spojrzeniem, a przede mną pojawił się brązowowłosy przystojniak.[KLIK]O kurwa, zaschło mi w gardle. Był kurewsko przystojny.
-Cześć. Jesteś tu nowa? Nie widziałem cię tu nigdy wcześniej- posłał w moją stronę śnieżnobiały uśmiech, wkładając dłonie do przednich kieszeń. Poruszyłam się niespokojnie, czując na sobie jego intensywny wzrok.
-Ta. Jestem tu pierwszy raz- wzruszyłam ramionami, szukając wzrokiem Biebera. Stał do mnie plecami, żwawo z kimś dyskutując.
-Jestem Mike- wystawił dłoń w moją stronę, którą za chwilę uścisnęłam.
-Miley- uśmiechnęłam się lekko. Czemu, kurwa, on mnie tak onieśmiela? Ten jego uśmiech, malinowe usta, intensywnie niebieskie oczy.. wydłubie mu je zaraz.
-Tak strasznie się wyróżniasz. Może zachciałabyś mi towarzyszyć w wyś...- nie dokończył, ponieważ przeszkodził mu Justin.
-Cześć Mike. Widzę, że już poznałeś Miley- owinął ciasno wokół mojej talii. Chwila. Skąd on tu się wziął?
-Och, a więc jesteś z Bieberem, jaka szkoda- wyrzucił w przód dolną wargę, robiąc smutną minkę.
-Tak, jest ze mną, więc zabieraj stąd swój żałosny tyłek- warknął Justin.
Zajebiście, że wiem o co im chodzi i, że czuje się głupio.
-Widzę, że komuś zepsuł się humorek, bo wie, że dzisiaj wróci do domu z niczym. No oczywiście, nie licząc tej pięknej pani, ale wiesz co?- przystanął na chwilę, dobierając odpowiednie słowa- Już niedługo będzie moja i to moje imię będzie krzyczała w łóżku, prosząc o więcej. Obiecuje- uśmiechnął się złośliwie, oblizując górną wargę, kiedy "zjechał mnie" wzrokiem. Nie minęła chwila, a Justin rzucił się na niego jak głodne zwierze, okładając go pięściami gdzie popadnie.
-Justin!- krzyknęłam przerażona. Zajebiście,że ludzie zamiast ich rozdzielić, dopingowali i gwizdali.
-Justin, stop. Uspokójcie się- nawoływałam, ciągnąc za koniec bluzy Justina. Myślicie, że pomogło? Oczywiście, że nie.
Wyłapałam wzrokiem plecy Biebera. Raz się żyje... Rozpędziłam się, wskakując wprost na niego. Oplotłam go nogami w pasie, zakrywając dłońmi jego oczy. Mike to wykorzystał, uderzając Justina pięścią w łuk brwiowy. O ty chuju, mieliście przestać...
Ściskając palce ze sobą, zamachnęłam się z całej siły, sprzedając brązowowłosemu piękne uderzenie w policzek. Zaklął pod nosem, wypluwając krew razem ze śliną.
Uśmiechnęłam się zwycięsko. Och, tak... klękajcie przed królową.
Wtedy wyskoczył z tłumu Bruce z kilkoma chłopakami. Dwóch z nich złapało Mike za ręce, powstrzymując go od dalszego ataku.
Justin brutalnie zrzucił mnie z pleców, przechodząc przez ludzi. Przechodząc? Pf. Mało co ich nie rozniósł.
Pobiegłam za nim, krzycząc jego imię, ale kompletnie mnie olał.
-Justin! Możesz się w końcu zatrzymać?- krzyknęłam zdenerwowana. Nie miałam już sił dalej za nim biec. Mój oddech był nierówny, kiedy próbowałam go uspokoić. Byliśmy sami, koło jakiegoś pomazanego sprejem garażu i wielkiego kontenera na śmieci.
-Mam przez ciebie same kłopoty. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, a kiedy nie zamykasz mordy, kiedy powinnaś zrobić już to dawno, mam ochotę strzelić ci w nią kilka kulek- warknął.
Jego głos...Był taki inny, przerażający. Przyznam się, że dostałam aż gęsiej skórki.
Otworzyłam usta, ale za chwilę je zamknęłam, uświadamiając sobie, że nie mam mu nic do powiedzenia.
-Wtrącasz wszędzie swój pieprzony nos i czasami mam ochotę cię zabić- wzdrygnęłam się na jego słowa. Cofnęłam się nieco. Kiedy stanął niebezpiecznie blisko mnie, tak, że czułam jego przyspieszony oddech na mojej twarzy, wiedziałam co teraz się stanie. Widziałam to w jego oczach.
Uniósł dłoń, zatrzymując ją nagle przy wysokości mojej twarzy.
-Nie mogę.- westchnął, zanurzając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Czułam i słyszałam jak próbuje się uspokoić, z trudem panując nad oddechem.
-Cii..Wdech i wydech, Justin. Uspokój się- głaskałam opiekuńczo jego włosy, szepcząc miłe słówka wprost do jego ucha.
-Przepraszam- szepnął stłumionym głosem.

Czemu mnie nie uderzył?
 _____________________________________
 no cześć.
50000 WYŚWIETLEŃ? CZY JA DOBRZE WIDZĘ!? JEZU...... DZIĘKUJE TAK CHOLERNIE BARDZO SXGFNDSJGISR.
trochę długi, no w końcu zajął mi 9 kartek A4 (pisane ręcznie). tak sobie wszystko poplątałam, że nie wiem jak ja sobie z tym poradzę.
nie będę nic pisała o komentarzach, bo widzę, że to nic nie daje. 500-700 wejść dziennie, a ledwo kilka kom. Tak bardzo sprawiedliwe. Dziękuje za każdy komentarz, jesteście kochani!





środa, 12 lutego 2014

Rozdział 17.

-Spieprzyłeś robotę Bieber- powiedział wyluzowany, opierając się o framugę drzwi. Marszcząc czoło zrobiłam dzióbek z ust. Za kogo on się uważa? Prychnęłam pod nosem.
-Przepraszam, ale myślisz, że kim jesteś przychodząc tu , kiedy Justin dopiero się obudził i potrzebuje spokoju?- prychnęłam pod nosem.
Był wyraźnie zaskoczony tym, że się odezwałam. Jego mina wyglądała komicznie.
-Myślę, że jestem tym, który w każdej chwili może przymknąć ci te piękne usta laleczko- uniósł lewą brew, a na jego czarnej twarzy pojawił się ten lekki, gangsterski uśmieszek.. wiecie co każdy gangster, w filmach, chodzi z takim przyklejonym do mordy.
-A to zabawne, bo widzisz..- już miałam mu odpyskować, kiedy Justin mi przerwał.
-Po prostu się przymknij Miley- westchnął- Siema stary..- przybił piątkę z "irytującym gangsterem". Tak kolego, od dzisiaj będę tak na ciebie mówić.
-Nieźle wyszkoliłeś suczkę- kiwnął zadowolony głową, patrząc na mnie obleśnym wzrokiem. Oblizał dolną wargę, ale udam, że tego nie widziałam. 
-Słucham?- zwęziłam oczy, krzyżując ręce na piersi. Nie no.. Jeszcze jedno słowo, a zetrę mu ten cholerny uśmieszek z jego obleśnej twarzy, kurwa.
-A jaka zadziorna. Ciekawe czy jest dobra w łóżku, tak samo jak i w pierdoleniu językiem. Mógłbyś pożyczyć ją na jedną noc swojemu dobremu kumplowi, jak myślisz bracie?- spojrzał na Justina, pocierając dłonią o dłoń.
Nie wytrzymałam. Nie będę tu tak sobie na luzie siedziała i wysłuchiwała jego jebanych komentarzy. Wstałam i już miałam przyłożyć mu otwartą dłonią w policzek kiedy złapał mnie za nadgarstek, ściskając go mocno. Syknęłam cicho, przygryzając dolną wargę.
-Zły ruch księżniczko.
-Nie dotykaj mnie nigdy więcej.- zaczęłam się wyrywać, aż w końcu mnie puścił. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce, masując obolałe miejsce, które teraz było cholernie czerwone.
-Masz szczęście, że twój chłopak tu jest, bo jakbyśmy byli tu sami, już dawno byłabyś..
-Brown.- wtrącił Justin, zwężając oczy- Jak ostatnio sprawdzałem, Miley była moją dziewczyną, więc uważaj na słowa.
Moją dziewczyną. Tak, uważajcie mnie za jezdną z tych idiotek, które cieszą się jak głupie, jak chłopak na na nie spojrzy i widzą już siebie z nim pod wieńcem weselnym, ale naprawdę z trudem powstrzymałam uśmiech.
-Jasne, już się zamykam- podniósł ręce w obronnym geście, a następnie spojrzał na niego znacząco. Justin zmarszczył brwi, a następnie przeniósł wzrok na mnie, tak samo jak i ten drugi.
-Co?
-Kocham cię.
-Okej, okej już sobie idę. Czekam na korytarzu i proszę cię, bądź ostrożny- postawiłam nacisk na słowo "ostrożny" i posłałam ,irytującemu gangsterowi, ostrzegawcze spojrzenie, zanim wyszłam na korytarz. No co? Justin dopiero co się obudził i nie chcę, żeby znowu mnie zostawił. Pielęgniarka powiedziała, że potrzebuje spokoju, więc i tak będzie.
-Jest strasznie zabawna- prychnął czarny. Udało mi się tylko to usłyszeć, kiedy byłam już na korytarzu. Westchnęłam lekko zmęczona, rozglądając się po pomieszczeniu. Ten hol różnił się od tamtego. Był bardziej obskurny i pachniało tu psią kupą. Zmarszczyłam nos, siadając na krześle. Dobrze, że chociaż są wygodne..

JUSTIN.

Odprowadziłem Miley wzorkiem, zanim zniknęła za drzwiami. Cholera, jej tyłek z dnia na dzień jest coraz bardziej seksowniejszy.
-Jest gorąca- gwizdnął zadowolony Brown- Pamiętasz jak ci ustąpiłem tą dziwkę, na którą każdy z nas leciał, a była moja?
-Dokładnie i cała moja- uśmiechnąłem się dumnie, przeczesując dłonią włosy- Ta z kolorowymi włosami?
-Yep.
-Co z nią?
-Oddałem ci ją, więc myślę, że byłoby w porządku gdybym dostał coś w zamian- uśmiechnął się bezczelnie, poruszając swoimi krzaczastymi brwiami. Wiedziałem o co chodzi i kurwa nie podobało mi się to.
-Masz cholerne szczęście, że właśnie leżę i nie mogę się ruszyć, bo wiesz dobrze, że już dawno skończyłbyś z kulką w głowie. Ostatni raz spojrzałeś na moją dziewczynę i ostatni raz z nią rozmawiałeś, rozumiesz? A teraz przestań pierdolić i przejdź do rzeczy. Po co przyszedłeś? Bo chyba nie po to, żeby powiedzieć mi, że spierdoliłem sprawę..
-Jasne stary. Jestem facetem, więc to chyba jasne, że jak widzę młodą suczkę, mój przyjaciel jest w pełnej gotowości- parsknął śmiechem, poprawiając swoją skórzaną kurtkę- Przysłał mnie Jack.
-Wiem.. Bo kto, kurwa, niby inny?- westchnąłem poirytowany.
-Kazał mi przekazać, że nie masz co się martwić psami, bo ma wszystko pod kontrolą i masz się wstawić w w jego magazynie na przedmieściach.
-Coś ważnego?
-Wyścig Skarbie. Wracasz ponownie do gry, Bieber- tymi słowami pożegnał się i wyszedł z sali.

MILEY.

Stałam, opierając się o parapet i patrząc na ogromną fontannę za oknem. Przysięgam, ze mogłaby pomieścić wszystkich pacjentów i pracowników szpitala. Spojrzałam w dół, gdy poczułam dwie owijające mnie w pasie czarne ręce.
-Następnym razem uważaj na słowa skarbie, bo może nie być twojego chłopaka przy tobie- irytujący gangster wyszeptał wprost do mojego ucha, układając brodę na ramieniu. Stał na maksa przyciśnięty do mnie, co mnie obrzydzało i miałam ochotę przypierdolić pięknego kuksańca, łokciem, w jego krocze.
-Masz pięć sekund na zabranie swoich brudnych łap...- wymamrotałam znudzona, wciąż patrząc na zewnątrz.
-Masz cholernie seksowny tyłek, więc taka pozycja mi jak najbardziej odpowiada- zaśmiał się cicho, ocierając swoim przodem o mój tyłek. Zamachnęłam się, a mój łokieć wbił się w jego brzuch. Jęcząc zgiął się w pół, mamrocząc wiązankę przekleństw pod nosem.
-Może i nie być go przy mnie, ale znam pare ciosów na takich dupków jak ty, właśnie od niego- parsknęłam śmiechem, układając prawą rękę na biodrze.
Czy Justin uczył mnie jakiś ciosów czy innego gówna? Oczywiście, że nie..
-Ty głupia kurwo- zagryzł dolną wargę, trzymając się za brzuch- Obiecuje, że jeszcze mnie spotkasz i nie będziesz taka zadowolona, pamiętaj- warknął. Zderzając się ze mną ramieniem, wyminął mnie i poszedł w stronę wyjścia.
                                                                             ~.~

Minął tydzień, a Justin już mógł wrócić do domu. Myślałam, że go rozerwę na strzępy, jak mi o tym powiedział dzisiaj rano. Irytujący gangster już chyba więcej się nie pokazał w szpitalu po ostatnim naszym incydencie. Postanowiłam nic nie mówić Justinowi, bo wiem jaki jest wybuchowy i lekkomyślny i boje się, że mógłby zrobić coś głupiego.
Otworzyłam drzwi od mieszkania, stawiając czarną torbę obok ściany. Justin z szerokim uśmiechem wszedł do środka, odkładając kluczę od samochodu do koszyczka na szafce w korytarzu.
-Jak dobrze jest być już w domu- rozłożył ramiona, rozciągając się. Sądząc po jego skwaszonej minie, przypomniał sobie, że niedawno miał przecież operacje i wszystko pod bandażem jest jeszcze świeże.
-Jezu, jesteś największym idiotą na ziemi. Przysięgam- wybuchłam śmiechem, trącając go palcem w policzek.
-Ale mnie kochasz, prawda? Bardzo kochasz...- podchodził do mnie bardzo powoli z dużymi oczkami i wydętą do przodu dolną wargą.
-No nie wiem Justin.- wzruszyłam ramionami, powstrzymując uśmiech.
-Kochasz mnie- stwierdził, a jego ręce owinęły się wokół moich bioder- I wiem, że bardzo- szturchnął czubkiem nosa skórę na mojej szyi, a następnie uśmiechnął się zadziornie.
 -Myślę, że jesteś aż za bardzo pewny siebie w tej chwili, Kochanie- droczyłam się z nim, a moje ręce luźno wisiały równolegle do mojego ciała.
-Mam nadzieje, że kiedy leżałem nieprzytomny, nie znalazłaś sobie nowego fiuta- zaśmiał się, patrząc prosto w moje oczy.
-Nie powiedziałeś tego...Naprawdę jesteś największym idiotą i dupkiem na ziemi- posłałam mu złowrogie spojrzenie, popychając lekko jego klatkę piersiową, żeby się ode mnie odsunął. Miałam wejść po schodach na górę, ale zatrzymała mnie jego dłoń.
-Miley...-westchnął, ciągnąc mnie w swoją stronę.
-Nawet mnie nie dotykaj, rozumiesz?- warknęłam, uwalniając dłoń z jego. Stanowczym krokiem weszłam po schodach, do pokoju. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i odnalazłam wzrokiem moje walizki, które chwilę potem złapałam w dłonie. Zeszłam na dół, ustawiając je wszystkie przy drzwiach. Schyliłam się aby ubrać moje vansy w panterkę.
-Co ty robisz?- zmarszczył brwi, wychodząc z kuchni ze szklanką wody w dłoni.
Olałam go, szarpiąc się z walizkami. Nie dość, że byłam porządnie wkurwiona to jeszcze rączka w jednej z toreb zacięła się i nie chciała odskoczyć w górę.
-Hej, przepraszam. To był tylko żart- podszedł do mnie, wyrywając plastik z mojej dłoni.- Spójrz na mnie.
-Dwa słowa..N.I.E D.O.T.Y.K.A.J M.N.I.E kurwa- warknęłam, wymijając go. Wyszłam z domu, trzaskając drzwiami.
___________
witam, witam :))))
myślę, że powinnam zacząć od przeprosin... Ogromnie przepraszam za ten rozdział. Przyznaje, że napisałam go "na chama". Jej, nie wiem co się dzieje... ALE JUŻ MAM POMYSŁ NA 18, WIĘC MYŚLĘ, ŻE BĘDZIE DOBRZE :)))))
Chciałabym pozdrowić największą ciotę na ziemi, która ostatnio na informatyce prosiła mnie na kolanach, o pozdrowienia. Hahahahaha głupiec trochę z ciebie, elo.
do następnego. kocham max xx.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 16.

proszę was bardzo o przeczytanie notki pod rozdziałem.. jeżeli jest za długa i wam się nie chce, to tylko to co jest podkreślone, proszę. to dla mnie ważne.
 po prawej jest ankieta, zapraszam. (chodzi o to co wolisz)

_____________________

Jest pani w ciąży. Ciąża. Dziecko. Jest pani w ciąży. Ciąża. Jest pani w ciąży. Ciąża.
To zdanie ciągle krążyło mi po głowie. Jakby kaseta w starym radiu się zacięła i tekst ciągle, w kółko się powtarzał.
Poczułam, że uścisk Zayna na mojej dłoni zaczął się stopniowo zmniejszać. Spojrzałam na niego smutnym i przepraszającym wzorkiem, bo wiem, że go zawiodłam. 
Nawet nie spojrzał mi w oczy, kiedy wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. 
-Wszystko w porządku?- zapytała rudowłosa kobieta, patrząc na mnie delikatnie, jakbym miała się zaraz rozpłakać. Nie, kurwa, nie będę już płakać...
-Tak, wszystko w jak najlepszym porządku.- zaśmiałam się ironicznie, obciągając koszulkę na mój goły brzuch. A więc w moim brzuchu rodzi się nowy człowiek..
Ciekawe.
Czułam się tak lekko. Tak dobrze widzisz.. Lekko. Nie wiem jak to wytłumaczyć, po prostu wszystko było mi już obojętne. Pewnie jakbym teraz wyszła na dwór, potrąciłby mnie pierwszy lepszy samochód. Jakbym straciła w sobie życie.
Chwileczkę... A czy właśnie tak nie jest? Zniszczyłam sobie życie jak i życie Justina. O mój boże, Justin!
Wybiegłam jak poparzona z sali, kierując się z powrotem pod sale.
-Chwileczkę! A co z następną wizytą? Co z  rozmową o zdrowiu dziecka? Gdzie pani idzie? Proszę wrócić..- krzyczała za mną ta sama kobieta, która dotykała mojego brzucha tym zimnym penisem. Olałam ją całkowicie, podchodząc do Cary.
-Jezu..- spojrzała na mnie, wstając i łapiąc moja twarz w dłonie-Nic ci nie jest? Co się stało?- przerażenie w jej oczach było widać już z daleka. 
-Wszystko okej, po prostu to wszystko z nerwów- wzruszyłam ramionami- Mówili coś?- wskazałam palcem na drzwi od sali.
-Wiem, że właśnie przeprowadzana jest operacja. Tylko to- westchnęła poirytowana- Gdzie Zayn?
-Om, musiał wyjść na chwilę- uśmiechnęłam się lekko, siadając na pomarańczowym, plastikowym krzesełku. Pewnie wyszedł, bo musiał zapalić. Albo i może nie mógł już na mnie patrzeć?
Położyłam instynktownie dłoń na brzuchu, gładząc delikatnie jego wierzch. Momentalnie się za to zbeształam w myśli.
To co robisz jest chore idiotko.
                                                                           ~.~
-Tracimy go!- krzyknął lekarz prowadzący, uciskając klatkę piersiową Justina, a następnie przykładając do niej dwie, przypominające żelazko, elektrody. 
-No dalej chłopie! Jesteś silny, nie poddawaj się...
                                                                             ~.~
Spojrzałam na drzwi od sali 219, kiedy się otworzyły. Ludzie, których było chyba z sześciu, wypchali stamtąd ogromne łóżko, na którym leżał Justin.
-Justin- pisnęłam, podbiegając do niego. Złapałam jego ciepłą dłoń, uśmiechając się delikatnie gdy zobaczyłam, że jego klatka piersiowa powoli opada i podnosi się.
-Proszę się odsunąć..- upomniał mnie lekarz, a jeden z mężczyzn odsunął mnie od niego.
-Gdzie go zabieracie?-  zapytałam, odprowadzając wzrokiem Justina, zanim nie zniknęli za rogiem. Jego włosy opadały na czoło, w ogóle nie ułożone. Usta miał lekko rozchylone i wychodziła z nich ogromna, żółta rurka. Wszędzie gdzie nie spojrzałam zawijały się różne przewody i małe rureczki.
-Na oddział intensywnej terapii. Operacja się udała, ale to nie znaczy, że już wszystko dobrze. Musi być pod stałą obserwacją- powiedział i poszedł śladem swoich kolegów.
-Kiedy mogę go zobaczyć?- krzyknęłam zdesperowana. Ręce drżały mi niemiłosiernie, a serce jakby miało zaraz wyskoczyć i zatańczyć przed wszystkimi harlem shake.
-Zaraz podejdzie do pani pielęgniarka. Ona o wszystkim was poinformuje.
-Och, jasne- uśmiechnęłam się szeroko, klaszcząc dłońmi o uda. W końcu coś dobrego..
-Tak się cieszę- Cara przytuliła mnie, głaszcząc delikatnie dół moich pleców.
-Mhm- mruknęłam cicho. Jedyne czego chciałam w tej chwili to powrót do domu.
-Justin Bieber?- zaczepiła nas drobna kobietka z kręconymi włosami, które sięgały jej do ramion. Przewracała kartki w swoim notesie, wyraźnie skupiona.
-Tak- odpowiedziałam stanowczo. Och proszę cię... rusz dupsko i prowadź mnie do Justina, a nie..
-W takim razie proszę za mną- podniosła na nas wzrok. Ruszyłyśmy w tym samym czasie w jej stronę- Tylko jedna osoba- wskazała na nas palcem, cmokając znacząco.
-No już. Rusz się i idź do niego, już już..- Cara pchnęła mnie w stronę pielęgniarki.
-Już, spokojnie- zaśmiałam się, posyłając jej groźne spojrzenie, na co ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała bezgłośnie "powodzenia".
Przechodząc przez różne korytarze(czułam się jak w psychiatryku, dosłownie), w końcu kobieta, za którą szłam krok w krok, zatrzymała się przed dębowymi drzwiami. Nabrałam powietrze w płuca, następnie głośno je wypuszczając. Cholera czym ty się denerwujesz? Bzykałaś się z tym dupkiem w samochodzie, na parkingu największego supermarketu, gdzie ludzi było jak mrówek, ale okej.. ty się denerwujesz takim małym gównem.
Weszłam pewnie do środka, a przed moimi oczami pojawił się smacznie śpiący Justin jebany Bieber. Serce łamało mi się na milion kawałków, widząc go w takim stanie, ale z drugiej miałam ochotę go udusić za to wszystko.
Hm.. łatwo by poszło, biorąc pod uwagę to, że jest nieprzytomny..
Podeszłam bliżej, siadając na krześle przy jego łóżku.
-Proszę nie być za głośno. Jakby coś się działo, nad łóżkiem jest zielony przycisk, proszę nacisnąć, a zaraz się zjawię. Wrócę za chwilę, sprawdzić co u niego- uśmiechnęła się i wyszła z sali.
-Co ci strzeliło do tego łba idioto?- pisnęłam, wystarczająco głośno, aby dostosować się do prośby pielęgniarki. Nie za głośno Miley, pamiętaj!
-Wiesz, że z trudem cię odratowali? Sory, ale ja, kurwa, nie widzę siebie samej z małym problemem- położyłam rękę na brzuchu- Bez ciebie. Gdybyś nas zostawił, nie wybaczyłabym ci tego Justin, rozumiesz?- wzdrygnęłam się na samą myśl, że mogłabym go już więcej nie zobaczyć. Gładziłam opuszkami palców jego tatuaże na lewej ręce
-Jesteś egoistycznym dupkiem. Jak mogłeś mi to zrobić?- wybuchłam, uderzając lekko jego ramie.
-Proszę ciszej..- skarciła mnie kobieta. Nawet nie wiedziałam, że już wróciła. Poczekałam aż wyjdzie. Wzięłam głęboki oddech, licząc do dziesięciu.
Siedziałam tak, patrząc na jego klatkę piersiową, chociaż dzięki temu naprawdę czułam jakby tu ze mną był, bo nic innego się nie ruszało, kiedy powieki stały się coraz cięższe, aż w końcu zasnęłam.
                                                                            ~.~
-Miley- ktoś szturchnął moją głowę. Mruknęłam coś pod nosem, żeby ten ktoś już sobie poszedł i dał mi spokój.
-Miley, obudź się- ręka, która błądziła w moich włosach, strasznie mnie irytowała, więc postanowiłam otworzyć jedno oko i sprawdzić o co do cholery chodzi, kiedy zorientowałam się gdzie jestem.
-Co?- zerwałam się jak poparzona, patrząc w różne strony.
-Kotek, podaj mi wody- rozszerzyłam szeroko oczy, kiedy spojrzałam na Justina. On był przytomny. Teraz. Kurwa.
-Boże, boże, boże- pisnęłam, przykładając dłoń do ust. Odnalazłam wzrokiem guzik i nie patrząc na nic, żeby tylko dostać się do tego cholernego guzika, gwałtownie wstałam. To nic, że zaplątałam się w kilka kabelków i innych gówien.
-Jezus, Miley uspokój się- warknął niskim głosem, marszcząc czoło.
-Nie ruszaj się. Zaraz ktoś przyjdzie- poklepałam go po brzuchu, zupełnie tracąc głowę.
-Ał, ał, ał. Kurwa, usiądź na dupe. Teraz!
-Jasne, przepraszam- westchnęłam, przykładając dłoń do czoła- Nie wiem co się ze mną dzieje- przetarłam ręką twarz, sięgając po kubek z wodą i podając mu. Przepłukał buzie, wypluwając następnie wszystko do małej miseczki.
-Myślę, że powinniśmy kogoś poinformować..- wstałam, wciskając przycisk. Nie wiem czemu, ale czułam się strasznie niezręcznie.
-Miley możesz coś dla mnie zrobić?-  powiedział zachrypniętym głosem, opierając łokieć o czoło. Kiwnęłam twierdząco głową, czekając co mam takiego zrobić.
-Daj mi papierosa..- jego wargi poruszały się w bardzo wolnym tępię, jakby ktoś kliknął w nim przycisk "spowolnij".
-Pojebało cię do ko..- chciałam dokończyć, ale groźny, męski głos mi przerwał.
-Spieprzyłeś robotę Bieber- warknął, a ja marszcząc brwi, odwróciłam się w stronę drzwi. Stał tam potężny niggas, który miał dredy na włosach, tatuaże na rękach i klatce piersiowej..chwila.. były też na twarzy. Zmarszczyłam nos oglądając go dokładnie. Wierzcie lub nie, ale poczułam jak pojawia się gęsia skórka na moich gołych rękach.
Chyba nie przyszedł w przyjacielskiej wizycie..
______________
cześć, a o to rozdział 16, dum tudum.
przepraszam was, że to tak długo trwało, ale miałam problemy z mamą przez tego bloga. nie mogłam nawet spojrzeć na laptopa. eh..
niby jest już wszystko w porządku, ale ona myśli, że odbiło mi po filmie Believe. jezu, nie pytajcie nawet..
A teraz chyba najważniejsze.. co się dzieje z komentarzami? codziennie wejść na bloga jest ok. 500-600, a komentarzy ledwo garstka. to bardzo przykre, bo w końcu ja to robię dla was, a nie dla siebie. naprawdę nie jest łatwo napisać rozdział, a jak go już wstawię to oczekuję nawet i krótkiego "czytam", bo to motywuje do dalszego pisania i myślę, że to niedużo. JA WSTAWIAM ROZDZIAŁ, TY ZOSTAWIASZ KOMENTARZ- co powiecie na to? uważam, że to dobry układ. :) kocham xx.
kto pójdzie i kupi mi cytrynę, bo jest mi potrzebna?

Obserwatorzy